niedziela, 12 stycznia 2014

Mój pierwszy raz


Kiedyś nastąpi, zamierzony lub nie – ten pierwszy raz. Zawsze dzieje się coś przed i po, ale w pamięci zostaje najdłużej ten wyczekiwany moment, na którym nam tak zależało. Ciągle poszukujemy tego pierwszego razu, bo on najbardziej nam smakuje. Rozkręcamy się, wartościujemy, oceniamy i wybieramy coraz wyższy stopień trudności i satysfakcji. Najpierw publikacja - nie ważne, żeby tylko „puścili” - by świat zobaczył. Następnie – może okładka, rozkładówka, temat, do albumu, może własny album? Lokalnie, w kraju, za granicą.. i? I po drodze mądrzejemy, nabieramy rozumu, dystansu, zaczynamy bardziej rozumieć siebie i prawa rządzące naszym foto – światem. Zaczyna docierać do nas, że są pewne etapy w życiu fotografa, które się przechodzi w naturalny sposób, niezależnie od naszych pierwotnych pragnień i dążeń. Trzeba pewną drogę w życiu pokonać, by stwierdzić na koniec, że najlepiej jest być panem samego siebie.
Ale po kolei. Najpierw preludium, czyli etap pierwszy – czasopisma fotograficzne, lokalne gazety, pocztówki, kalendarze, foldery..., ale czujesz, że to nie to. Eureka! Czasopisma branżowe – inni czytelnicy, inne pieniądze i doświadczenia. Pierwsze uderzenie - rok 1990 i duży kop do przodu: „młody Technik” - pierwszy konkurs i sukces, „Przyroda Polska” - pierwsza okładka, niemiecki „die Pirsch” - pierwszy reportaż... nieźle jak na początek. Następuje efekt śnieżnej kuli..., ale ciągle, na nowo pragniesz - by zaistniał ten pierwszy raz – zdjęcie na całą stronę, rozkładówka, autorski temat, zdjęcia w albumach (jedyna wartościowa publikacja, bo zostaje na półce) i wreszcie autorski album. Po drodze zauważasz, że ten świat nie należy tylko do ciebie. Na rynku królują już Włodzimierz Łapiński, Krzysztof Sawicki, Andrzej Stachurski..., ale są i tacy, którzy zaczynają jak ja – Bracia Kłosowscy, Artur Tabor... Na najbardziej opłacalnym rynku niemieckim wchodzę między takie „tuzy fotografii” jak B. Winsmann, H. Schneider, H. Arndt, M. Danegger, S. Meyers... Zwątpienie – gdzie ja się wpycham i z czym? Powoli zaczynam rozumieć - oni posiadają średnioformatowe aparaty z osprzętem z najwyższej półki (ja tylko „Pentacona” i Canona”) i wildparki..., ale... nie mają tego co ja – prawdziwie naturalnej przyrody – fotograficznego eldorado. Rozglądając się dookoła, fotograf uczy się wielu ciekawych rzeczy – w tym czasie uświadamiam sobie jak bardzo twierdzenie NG: „mamy najlepszych fotografów świata” jest mocno przereklamowane. Nigdy nie wysyłam i nie staram się o publikację zdjęć w tym wydawnictwie. Po jakimś czasie zauważasz, że z „rynku” znikają królowie pierwszej zmiany. Co się się stało, dlaczego? Zaczynasz rozumieć, że nie zniknęli, że są i działają nadal. Oni przestali tylko tworzyć dla kogoś wartość dodaną - zaczęli pracować dla siebie. Przecież przez całe życie nie będą gonili po krzakach – ten etap „fotograficznej drogi” mają już za sobą. Który to jest etap, ilu fotografów do niego dotrze, i co będzie dalej? Jaki okaże się ten kolejny pierwszy raz?
 
Pierwszy autorski album i pierwsza duuża fotka w duużym albumie
 
Pierwsze...

Również jedne z pierwszych...
 
Pierwszy "kopniak"

Pierwsza publikacja i do tego jaka kasa, jeszcze w DM

Ciągle do przodu...

Ciągle dalej...

... i tak dalej...

... i tak dalej...

Wędkarskie tematy, grzech było pominąć, zbyt duża społeczność...
 
Ps. To nie melancholia, to porządki po przeprowadzce... :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz