Kiedyś nastąpi, zamierzony lub nie –
ten pierwszy raz. Zawsze dzieje się coś przed i po, ale w pamięci zostaje najdłużej ten wyczekiwany moment, na którym nam tak zależało. Ciągle poszukujemy tego pierwszego razu, bo on najbardziej nam smakuje. Rozkręcamy
się, wartościujemy, oceniamy i wybieramy coraz wyższy stopień
trudności i satysfakcji. Najpierw publikacja - nie ważne, żeby
tylko „puścili” - by świat zobaczył. Następnie – może
okładka, rozkładówka, temat, do albumu, może własny album?
Lokalnie, w kraju, za granicą.. i? I po drodze mądrzejemy,
nabieramy rozumu, dystansu, zaczynamy bardziej rozumieć siebie i
prawa rządzące naszym foto – światem. Zaczyna docierać do nas,
że są pewne etapy w życiu fotografa, które się przechodzi w
naturalny sposób, niezależnie od naszych pierwotnych pragnień i
dążeń. Trzeba pewną drogę w życiu pokonać, by stwierdzić na
koniec, że najlepiej jest być panem samego siebie.
Ale po kolei. Najpierw preludium, czyli etap pierwszy –
czasopisma fotograficzne, lokalne gazety, pocztówki, kalendarze,
foldery..., ale czujesz, że to nie to. Eureka! Czasopisma branżowe
– inni czytelnicy, inne pieniądze i doświadczenia. Pierwsze
uderzenie - rok 1990 i duży kop do przodu: „młody Technik” -
pierwszy konkurs i sukces, „Przyroda Polska” - pierwsza okładka, niemiecki „die Pirsch” - pierwszy reportaż... nieźle jak na
początek. Następuje efekt śnieżnej kuli..., ale ciągle, na nowo
pragniesz - by zaistniał ten pierwszy raz – zdjęcie na całą
stronę, rozkładówka, autorski temat, zdjęcia w albumach (jedyna
wartościowa publikacja, bo zostaje na półce) i wreszcie autorski
album. Po drodze zauważasz, że ten świat nie należy tylko do
ciebie. Na rynku królują już Włodzimierz Łapiński, Krzysztof
Sawicki, Andrzej Stachurski..., ale są i tacy, którzy zaczynają
jak ja – Bracia Kłosowscy, Artur Tabor... Na najbardziej
opłacalnym rynku niemieckim wchodzę między takie „tuzy
fotografii” jak B. Winsmann, H. Schneider, H. Arndt, M. Danegger,
S. Meyers... Zwątpienie – gdzie ja się wpycham i z czym? Powoli
zaczynam rozumieć - oni posiadają średnioformatowe aparaty z
osprzętem z najwyższej półki (ja tylko „Pentacona” i Canona”)
i wildparki..., ale... nie mają tego co ja – prawdziwie naturalnej
przyrody – fotograficznego eldorado. Rozglądając się dookoła,
fotograf uczy się wielu ciekawych rzeczy – w tym czasie
uświadamiam sobie jak bardzo twierdzenie NG: „mamy najlepszych
fotografów świata” jest mocno przereklamowane. Nigdy nie wysyłam
i nie staram się o publikację zdjęć w tym wydawnictwie. Po jakimś
czasie zauważasz, że z „rynku” znikają królowie pierwszej
zmiany. Co się się stało, dlaczego? Zaczynasz rozumieć, że nie
zniknęli, że są i działają nadal. Oni przestali tylko tworzyć
dla kogoś wartość dodaną - zaczęli pracować dla siebie.
Przecież przez całe życie nie będą gonili po krzakach – ten
etap „fotograficznej drogi” mają już za sobą. Który to jest
etap, ilu fotografów do niego dotrze, i co będzie dalej? Jaki okaże się
ten kolejny pierwszy raz?
|
Pierwszy autorski album i pierwsza duuża fotka w duużym albumie |
|
Pierwsze... |
|
Również jedne z pierwszych... |
|
Pierwszy "kopniak" |
|
Pierwsza publikacja i do tego jaka kasa, jeszcze w DM |
|
Ciągle do przodu... |
|
Ciągle dalej... |
|
... i tak dalej... |
|
... i tak dalej... |
|
Wędkarskie tematy, grzech było pominąć, zbyt duża społeczność... |
Ps. To nie melancholia, to porządki po
przeprowadzce... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz